Mimo ciszy na stronie, moja działalność tłumaczeniowa prężnie się rozwija. Sezon konferencyjny, którego szczyt przypada na maj/czerwiec i wrzesień/październik, zaczyna się rozkręcać. Kalendarz powoli się zapełnia, ale zawsze w momentach refleksji tłumacze zastanawiają się, ile jeszcze takich sezonów przepracujemy nim zastąpi nas technologia? Gazety donoszą o kolejnych przykładach zastosowania algorytmów w tłumaczeniu, niemniej ja należę do względnych sceptyków w tym zakresie i mam nadzieję dotrwać do emerytury wykonując najciekawszy na świecie zawód tłumacza konferencyjnego 😉
Niemniej technologia czai się za rogiem, ostatnio The Guardian ponownie podniósł temat automatycznych tłumaczeń ustnych, które z powodzeniem wykorzystywane są np. na Uniwersytecie Karlsruhe do tłumaczenia wykładów. Z tym zastrzeżeniem, że wykładowcy mówią wyraźnie i… co roku mniej więcej to samo. Inne zastosowania maszynowego tłumaczenia ustnego to np. zakwaterowanie w hotelu, zakupy albo… rozmowa z teściową w mieszanych małżeństwach. Wydaje się, że jesteśmy w stanie powierzyć sztucznej inteligencji prowadzenie konwersacji w podstawowych, praktycznych kontekstach, ale czy zamiast doświadczonego tłumacza symultanicznego zaryzykowalibyśmy tłumaczenie prestiżowej międzynarodowej konferencji za pomocą narzędzia firmowanego przez Google czy Skype?
Na rozwój technologii jako tłumacze nie mamy wpływu, ale dopóki będziemy świadczyć usługi doskonałej jakości, dopóty klienci dwa razy się zastanowią nim zlecą naszą usługę maszynie. Cały artykuł znajduje się tutaj, a ja tymczasem wracam do przygotowań do zlecenia dla jednej z krakowskich instytucji kultury – tłumaczenia konsekutywnego na scenie. Tu w najbliższej przyszłości maszyna raczej nie zastąpi człowieka.